01. The Oath - 4:31
02. Roxxxane - 4:59
03. Die In Peace - 4:32
04. Country Song - 3:03
05. Wilde Hunt - 6:03
Czas całkowity - 22:53
- Daniel Suder - wokal, gitara basowa
- Daniel Kesler - gitara
- Kris Gonda - perkusja, synth
01. The Oath - 4:31
02. Roxxxane - 4:59
03. Die In Peace - 4:32
04. Country Song - 3:03
05. Wilde Hunt - 6:03
Czas całkowity - 22:53
- Daniel Suder - wokal, gitara basowa
- Daniel Kesler - gitara
- Kris Gonda - perkusja, synth
Taraban pochodzą z Krakowa. Mają na koncie dwie epki, długogrający debiut i właśnie najnowszy, dajmy na to, że mini album, zatytułowany "Oath". Sześć utworów, w tym jeden w dwóch wersjach, pół godziny muzyki. Niby mało, ale nie wiem, czy więcej takich fajerwerków nie zabiłoby niejednego przeciętnego słuchacza. Bo Taraban zdecydowanie zmienił się, teraz to już trochę inny zespół i panowie bardzo mocno to akcentują.
Kowbojska stylistyka w rocku ma już dość długą historię i liczne kapele, które się nią posługiwały, od Bon Jovi i ZZ Top po Solstafir, ale Taraban robi to po swojemu, jeszcze inaczej, niby z lekkim przekąsem i przymrużeniem oka, ale jednak na tyle poważnie, by nie traktować nowego image'u zespołu jako żart.
Wspomniałem o zmianach, już śpieszę z wyjaśnieniem, co miałem na myśli. Grupa wcześniej poruszała się bardziej w stylistyce ciężkiego blues rocka i stonera, w dość klasycznym wykonaniu, jakiego w dzisiejszych czasach nie brakuje na całym świecie. Jednak, mieli tak dobre brzmienie i kompozycje, że niekoniecznie wielka odkrywczość ich twórczości w niczym nie przeszkadzała. To też nie jest tak, że teraz nagle grają coś zupełnie innego, choć trzeba przyznać, że wajcha została mocno przesunięta w kierunku rozbuchanego, nieco rubasznego hard rocka, ale bez wygłupów. Tak jak napisałem wcześniej, jest na poważnie, ale zespół jednak bardzo wyluzował i popuścił stylistycznego pasa, dzięki czemu brzmią niezwykle świeżo i nowocześnie, a przede wszystkim bardzo dynamicznie i charakterystycznie. Właściwie każdy z kawałków zawartych na "Oath" jest potencjalnym hitem, mimo, że to wciąż jednak ciężka muzyka, choć podana w bardzo wyważony sposób.
Praktycznie tytułowy "The Oath" z kopa otwiera mini album, łamiąc kości wybuchowymi riffami, ale z uśmiechem na ustach w postaci chwytliwej melodii i świetnej solówki. W podobnym klimacie utrzymana jest opowieść o prawdopodobnie niezbyt grzecznej dziewczynce - "Roxxxane". W "Die In Peace" więcej jest brzmień akustycznych, które bardzo dobrze kontrastują i stanowią pewne złagodzenie w tym ostrym kotle. Absolutną rewelacją jest "Country Song", w którym słyszę więcej Whitesnake niż country, ale pojawia się solówka na banjo! "Wilde Hunt" jest przyjemnie urozmaicony brzmieniowo, z dużym udziałem klawiszy, ale i potężnym, sabbathowym riffem gitarowym. Tu apokalipsa nadciąga powoli, ale majestatycznie i z drinkiem w dłoni, w dodatku z palemką. Na bank tęczową. Album zamyka inny miks "The Oath", przygotowany przez Jana Barta Van Der Wala.
Razem z pojawieniem się "Oath", Taraban zdeklasował wielu kolegów po fachu i wyprzedził o kilka długości gryfu w kategorii nośnego, trochę zwariowanego hard rocka, w którym jest tyle samo miejsca na luz i dystans do siebie, co na doskonałą technikę, zróżnicowanie brzmieniowe i oryginalny pomysł na siebie. Już dawno nie słyszałem tak zaskakującej i pozytywnej przemiany. Mam nadzieję, że przyszłość będzie należała do Taraban.
Gabriel Koleński