Na początku doszło do wymiany zadań o zakorkowanym Krakowie i w ten sposób niepewność zniknęła. Możliwe, że była ona tylko z mojej strony, bowiem Rysiek Kramarski, był przez cały czas uśmiechnięty, spokojny i odpowiadał z przyjemnością na zadawane pytania. Pewnie, gdyby nie goniący nas czas i obowiązki spędzilibyśmy w studio całe przedpołudnie. Spotkanie zakończyło się odsłuchaniem trzech utworów z płyty „Interdead” (ponownie wydanej w 2008 roku) na studyjnym sprzęcie. Żałujcie, że nie dane było Wam tego posłuchać! Sam chciałbym mieć taki sprzęt w domu. Konkluzja odnośnie miejsc do słuchania była z obu strona taka sama: najlepiej słucha się jadąc samemu w samochodzie, ponieważ wtedy nikt nie przeszkadza, nie ścisza, nie marudzi, że za głośno, że za długo …
1. O nauczaniu WF-u, pasji do muzyki i melodiach …
Ryszard Kramarski: Miłość do muzyki to dla mnie pasja. Mimo, że jestem z zawodu nauczycielem wychowania fizycznego, i skończyłem AWF, to jednak od zawsze byłem związany z muzyką. Początkowo uczyłem studentów i dzieci w różnych szkołach. Byłem też instruktorem, ale muzyka zawsze była obecna u mnie w domu. Najważniejsze było przede wszystkim słuchanie, słuchanie, słuchanie. Słuchałem muzyki z lat 70-tych i początku lat 80-tych, gdyż w głównie w tych klimatach się obracałem. Muzyka lat 90-tych to jest dla mnie tragedia. To, co się teraz dzieje to jest dla mnie w ogóle dziwne. Oczywiście doceniam nowoczesne produkcje, doceniam to, co jest teraz na topie, jeżeli to jest fajnie zrobione.
Ryszard Lis: A co z latami 60-tymi i wczesnymi latami 70-tymi?
RK: Oczywiście też lubię te okresy muzyczne. Elvis Presley był dla mnie ważny. To moje pierwsze spotkanie z muzyką, którą poznałem dzięki mojemu ojcu. On był fanem Presleya. Potem byli The Beatles. Natomiast nigdy zupełnie mnie nie pociągały takie zespoły jak The Rolling Stones. Musiałem mieć w muzyce zawsze dużo melodii. W szkole podstawowej fascynowały mnie ABBA, BONEY M, BEE GEES, czyli zespoły grające zawsze dużo melodii. Pierwszy poważny zespół to klasa szósta szkoły podstawowej - i odkrycie Electric Light Orchestra. Od tego w sumie zaczęła się moja przygoda z muzyką. Zaraz po Electric Light Orchestra był Pink Floyd. A po Pink Floyd poleciały wszystkie te zespoły z tak zwanej „stajni” Art Rocka, czyli Yes, King Crimson, Marillion. Na Marillion właściwie się wychowałem. Jestem rocznik sześćdziesiąty siódmy, więc trochę tych lat 60-tych, 70-tych mam w sobie. Podczas lat 80-tych rozwijałem się muzycznie razem z tymi wszystkimi zespołami.
RL: Czemu rzuciłeś nauczycielstwo i lekcje WF-u?
RK: Zdawałem sobie sprawę, że jest to fajne zajęcie w okresie nauki, studiowania, może parę lat po studiach. Lubiłem to robić, ale już na studiach otworzyłem firmę muzyczną, a ponieważ muzyka mnie pociągała nie tylko, jako słuchacza, więc przestało mi to (nauczycielstwo) wystarczać. Musiałem realizować coś sam od siebie. Nigdy nie lubiłem grać na gitarze czy pianinie coverów, czyichś utworów. Nie robiłem tego, co moi koledzy i koleżanki ze szkoły muzycznej, którzy mieli ograne przeboje na bankiety i wesela. Nie chciałem tracić czasu na taka muzykę. Wolałem tworzyć coś swojego i to mi sprawiało dużą przyjemność. W pewnym momencie stwierdziłem, że trzeba iść albo w lewo albo w prawo. Wybrać albo sport i nauczycielstwo, albo muzykę. No i muzyka wygrała. Byłem tym wszystkim oczywiście przerażony, ale wiedziałem, że oprócz tego, że chcę mieć własny zespół, chcę nagrywać w przyszłości muzykę i mieć własne studio żeby robić to po swojemu. Nie chciałem patrzeć na ręce innym realizatorom, bo takie doświadczenia też miałem. Zanim powstało moje studio (LYNX MUSIC) musiałem nagrać kilka płyt w różnych studiach i nigdy jakoś nie byłem z tego zadowolony. Zawsze były jakieś tarcia, nie wychodziło to tak jak teraz. Teraz oczywiście też nie jestem zadowolony do końca ze wszystkich rzeczy, ale przynajmniej zrobiłem, co mogłem w tym czasie, który miałem do dyspozycji. Można siedzieć nad płytą i produkować ją przez rok. Są wtedy duże możliwości, tylko wtedy nie zarabiasz w zasadzie żadnych pieniędzy. A trzeba jednak iść do przodu.
RL: Czy remastering płyty „Interdead”, który zrobiłeś ostatnio zrealizowany został w tym studio?
RK: Pierwszą płytę, jaką tu zrobiłem z zespołem Millenium to było „Deja Vu”. Studio nie było jeszcze tak wyposażone jak teraz. Nie mieliśmy jeszcze wtedy takiego sprzętu, jaki jest obecnie, ale tu właśnie nagraliśmy tę płytę. Tu została zmiksowana i wyprodukowana. Mastering powierzyłem Grzesiowi Piłkowskiemu z Warszawy, który był specem w tym zakresie. Jednym z niewielu w tamtych czasach. Płyta „Interdead” była również nagrywana w tym studio. Właściwie wszystkie płyty od „Deja Vu” w górę powstały w tym studio. No i nie zamierzam nagrywać gdzie indziej.
2. O zgniło-zielonej klawiaturze, czyli komplikacjach drukarskich…
RL: Skąd w ogóle pomysł na remastering płyty „Interdead”?
RK: Chodziło o dwie sprawy. Pierwsza, bo byłem bardzo niezadowolony z pierwszej okładki. Powstał konflikt między drukarnią a grafikiem, który to dla mnie robił. Ta okładka miała mieć zupełnie inne kolory. Jak to bywa z drukarniami zawsze są przekłamania, ale to przekłamanie było zbyt duże. Okładka płyty miała być w biało-beżowych kolorach, a wyszła zgniła zieleń. Zrobili taką jakąś żółto-zieloną. Byłem przerażony, a ponieważ zamówiłem od razu dosyć dużą ilość tych płyt, wydrukowali sporo tych okładek. Premiera płyty była już blisko, termin nas gonił, ciśnienie zaczęło być duże, bo Millenium, jako grupa już wtedy zaczęła coś znaczyć na rynku… Jedna strona mówiła, że źle został przygotowany materiał na projekcie graficznym do wydruku, grafik twierdził, że to jednak drukarnia zawaliła. Poczekałem, aż się sprzeda cały ten nakład, a jak się sprzedała ostatnia sztuka to zaplanowałem, żeby zrobić coś innego. Po pierwsze miałem już wcześniej ochotę zrobić wszystkie edycje w digipackach, po drugie chciałem zmienić okładkę. Remastering jest bardzo delikatny, jeśli chodzi o muzykę. Zostały inaczej podzielone utwory i skrócony jeden kawałek, który wydawał mi się za długi. Zmiany zostały zrobione pod wpływem ludzi, sympatyków Millenium, którzy pisali maile, dzwonili: „szkoda, że nie dałeś ostatniego utworu, jako przedostatni, a przedostatniego, jako ostatni, dużo lepiej by się tego słuchało, powstało by jakieś konkretne zakończenie”. Posłuchałem ich i stwierdziłem, że tak zrobię. Będzie inna kolejność, dam nową okładkę. A ponieważ zostały mi książeczki z poprzedniego wydania płyty, bo zrobiłem duży nakład, to postanowiłem z niej zrobić wkładkę. Zostawiłem oryginalną książeczkę w środku, żeby było powiązanie. Pewnie gdybym ich nie miał to zrobiłbym jakąś inną, nową książeczkę.
3. O definicjach…
RL: Ja zacząłem moja przygodę z Millenium od płyty „Exist”. Generalnie do tej pory nie siedziałem głęboko w progresywnym rocku. No właśnie i tu pojawia się pytanie: Progressive Rock, Neoprogressive Rock? Jak Ty to definiujesz? Czy szufladkujecie swoją działalność w jakiś sposób?
RK: Ja w ogóle nie używam określenia Neoprogresywny Rock. Generalnie muzykę dzielę tylko i wyłącznie (przynajmniej w tych klimatach) na Rocka Progresywnego i Art Rocka. Przy czym Art Rock jest tu dla mnie rozumiany, jako coś, co wychodzi poza tradycyjny Rock, a więc poza ramy, w których jest solo na gitarze czy na syntezatorach, a oprócz tego na przykład często pojawiają się elementy jazzu, albo elementy symfoniczne, kawałki muzyki poważnej klasycznej. W Art Rocku zmieści się wszystko, jest to dla mnie szersze pojęcie. Z tym nazewnictwem to jest tak, że wszyscy się pytają, co to jest ten Rock Progresywny? Progress to postęp i można szukać tego typu kierunków, ale można to nazwać też regresem, ponieważ się nic nie zmieniło od wielu lat. Dlatego dla mnie Millenium to jest Progresywny Rock. Utwory, które mają wydłużone miejsca na solówki gitarowe i klawiszowe. Są tu tak samo bridge, refreny, zwrotki , ale dla mnie najważniejsze jest, żeby zwrotki były za każdym razem różne, żeby refreny były różne, żeby to się w kółko nie powtarzało. Ważne jest, żeby było kilkanaście bridge’ów, a nie tylko jeden w utworze. Żeby utwór zaczynał się bridge’m, a kończył zwrotką, a nie refrenem. To jest tylko i wyłącznie kwestia formy utworu. To jest dla mnie definicja Rocka Progresywnego. Wiem, że za granicą Millenium nazywane jest Rockiem Neoprogresywnym, czyli tym zespołem, który powstał po wielu latach i gra muzykę taka, jaką się kiedyś grało - czyli Rock Progresywny. Ale jakie to ma za znaczenie?
4. O historii słów kilka…
RL: Powiedz mi coś o nazwie Millenium.
RK: Ta nazwa to moje nieszczęście.
RL: Czy to, że nazwa Millenium zaczyna się na M, ma dwie litery L i I w środku i składa się z dziewięciu liter tak jak Marillion, to przypadek, czy zamierzone działanie?
RK: Jak zapewne wiesz, miałem wcześniej taki zespół Framauro. To były muzyczne zabawy z kuzynami nagrywane na magnetofonie ośmiośladowym. Spędzaliśmy w ten sposób czas grając moje pierwsze kawałki. Framauro przestało praktycznie istnieć w momencie, kiedy weszliśmy do profesjonalnego studia muzycznego, ponieważ moi kuzyni zaczęli nie nadążać za tym, co ja chcę przekazywać w muzyce. Zacząłem szukać profesjonalnych muzyków. Znalazłem wokalistę, basistę, perkusistę, gitarzystę i wówczas pożegnałem się z kuzynami i stwierdziłem, że muszę zacząć wszystko od początku. To był przełom roku 1999 i 2000, a więc wchodziliśmy w nowe Millenium. Ktoś ze znajomych podrzucił ten pomysł. Ktoś lubił słuchać tej muzyki i powiedział: „to nazwijcie się Millenium”. Wtedy ta nazwa nie była taka popularna. Nie było banku Millenium, nie było serialu Millenium, nie było wielu rzeczy, które później nazywały się Millenium. Każdy wiedział, że taka nazwa istniała, ale nie używało się jej w języku potocznym. Zauważyłem, że to jest fajna nazwa. Potem stwierdziłem, że jest pewna analogia do Marillion, które wtedy bardzo lubiłem (teraz może trochę mniej ze względu na zmiany stylistyczne). M na początku, M na końcu, te dwa L w środku. Była jeszcze kwestia czy nazwa powinna być pisana przez dwa L czy przez dwa N? Która forma jest właściwa i jak powinno być poprawnie po polsku? Kiedy wydaliśmy płytę „Vocanda”, dostał ją ktoś z Francji. Zapytał mnie jak ja mogłem nazwać zespół z błędem ortograficznym. Okazało się, że funkcjonują dwie wersje i obie są poprawne. W 2007 roku założyłem profil na MySpace i jak zobaczyłem ile jest zespołów Millenium to byłem przerażony. Ponad sto stron zespołów z nazwą Millenium. Teraz dałbym dużo, żeby zmienić nazwę. Na szczęście jestem na pierwszej stronie na MySpace. Tylko jeden zespół ma większą ilość odsłon - to amerykański zespół progmetalowy z Florydy. Jest znany już od lat osiemdziesiątych, więc ciężko mi było z nimi konkurować, aczkolwiek doganiam ich powolutku, jeśli chodzi o ilość odsłon.
RL: Czyli nazwa Millenium zostaje dalej?
RK: Zostaje, zostaje. Pytałem kiedyś znawców tematu, a oni powiedzieli, „no, co ty jak możesz zmieniać nazwę zespołu?”. To było przy okazji płyty „Deja Vu”. Stwierdzili, że byłoby bez sensu zmieniać nazwę zespołu przy czwartej płycie. Istne samobójstwo. Tak, więc jest Millenium. Szczerze mówiąc wolałbym, żeby Millenium było moją pierwszą nazwą, a Framauro drugą. Framauro jak się wystuka w Internecie jest tylko jedno. Nazwa jest niepowtarzalna. Ludzie być może wiedzą, że to jest wenecki astronom, który sobie oglądał gwiazdy.
RL: Rozumiem, że Framauro już nie wróci?
RK: Nie wróci. Nie ma takiej możliwości. Framauro to jest taki mój mały „wstydzik”. Wiem teraz, że gdybym ta płytę wznowił to ona zeszłaby momentalnie. Mam na nią zamówienia do tej pory. Dostaję zapytania mailem, gdzie można zamówić tę płytę, czy nie mam gdzieś w szafie schowanej kopii? Proszą mnie o nagrywanie CD. Nie robię tego już od jakiegoś czasu. Nie ma, skończone. Często mnie proszą, żeby wysłać płytę do zrecenzowania - nie pozwalam na to.
RL: Jesteś bardziej biznesmenem czy muzykiem?
RK: Stanowczo muzykiem, ale muszę prowadzić jakoś ten biznes i daję sobie radę. Chociaż powoli mnie to przerasta. Myślę, że będę musiał niedługo zatrudnić więcej ludzi do pomocy. Rano i wieczorem jestem księgowym, osobą, która przyjmuje zlecenia, odpisuje na maile, która przygotowuje płyty do wysłania. Z drugiej strony między 10.00 a 19.00 jestem realizatorem w studio oraz akustykiem. Ciężko to wszystko ze sobą pogodzić.
5. W starym kinie…
RL: Czy Krakowskie Wieczory Art Rockowe to Twój pomysł?
RK: To mój pomysł, w którym uczestniczy i pomaga mi również Marek Juza z METUS. Mam nadzieję, że się uda. Zobaczymy, co się z tego zrodzi. Oczywiście chodzi mi o frekwencję. Wszystkie bilety na Millenium sprzedały się w ciągu tygodnia. Natomiast nie wiem jak będzie z pozostałymi zespołami. Nie chciałbym sytuacji, kiedy mają grać zespoły takie jak: Nemezis, Grendel, Crystal Lake, a na koncert przychodzi tylko 30 czy 40 osób. Niestety tak teraz jest w Polsce. Jak gra zespół i przyjdzie 50 osób to już jest super frekwencja. Stawiam, na jakość i na wygodę słuchających. To jest oczywiście mała sala. To kino-teatr mający 130 miejsc siedzących. Jest jednak wygodnie, jest świetna akustyka. Fajna scena. To kino i ten teatr znałem od lat, bo to jest miejsce gdzie się w pewnym sensie się wychowywałem. Niedaleko, obok tego kina mieszka moja babcia. Chodziłem jako dziecko do tego kina. Do Kina Tęcza. Wtedy kino inaczej wyglądało. Siedzenia były drewniane i rozkładane. Po latach kolega polecił, żebym zaglądnął do Tęczy. Miałem specyficzne wymagania, co do miejsca, w którym ma koncertować Millenium. Szukałem sali z głęboką, wysoką, sceną z kotarami. Miejsca z dobrą akustyką, ale jednocześnie sala nie mogła być za duża. Miało się w niej zmieścić koło 200 osób. I udało się. Poszedłem tam, żeby zobaczyć efekt. Kino jest po remoncie. Brakuje wprawdzie profesjonalnych świateł i nagłośnienia, dlatego muszę to załatwiać z firmą nagłośnieniową. Zadanie to będzie realizować profesjonalna firma OMEN ART. Zajmą się wszystkim na koncercie i prawdopodobnie na pozostałych koncertach również. To, co zobaczyłem bardzo mi się spodobało i stwierdziłem: „no to robimy koncerty”. Koncerty artrockowe oczywiście. Jest pomysł, żeby oprócz organizowania koncertów również je rejestrować, tak, żeby z każdego koncertu wychodziła płyta CD lub DVD.
RL: Czy koncert Millenium też będzie rejestrowany?
RK: Tak, będzie. Będzie rejestrowany na CD. Drugi koncert za miesiąc też, z tym, że to będzie już rejestracja na DVD.
RL: Są miejsca siedzące, ale przecież można wpuścić pewnie więcej osób. Jak rozumiem nie chcesz przepełniać tej sali?
RK: W ogóle nie będzie takiej opcji, żeby ludzie stali. To ma być ekskluzywny koncert. Taki był zamiar. Miałem propozycję z klubu Lizard w Krakowie i nie spodobało mi się tam. Dla zespołów typu Lady Pank, czy dla Maleńczuka jest to świetna sprawa, ale to nie jest klimat na artrockowe słuchanie muzyki. Tam ludzie przychodzą na piwo, a przy okazji słuchają, kto śpiewa. Albo rozmawiają albo słuchają. Natomiast takie warunki mnie denerwują, rozpraszają i nie oto mi chodziło. Muzyka Millenium jest do słuchania w spokoju i zakładam, że trzeba się, chociaż trochę przy tym skupić. Nie chciałbym, żeby podczas koncertu, na którym Łukasz (Gall) będzie śpiewał, ktoś mu gadał pod sceną, czy koło sceny, bo to po prostu rozprasza.
RL: Co zagracie podczas koncertu?
RK: Nie powiem tytułów. Jesteś już kolejną osoba, która próbuje się dowiedzieć. Powiem tak, to będzie kalejdoskop millenijny. Będą wszystkie najbardziej znane i lubiane utwory.
RL: Pytam o to, ponieważ każda z Waszych płyt jest płytą koncepcyjną. Można oczywiście zagrać całą płytę, wtedy jest to zamknięta całość i nie ma problemu. Czy trudno jednak wybrać z tych wszystkich płyt najlepsze i najważniejsze utwory?
RK: My mamy straszne zaległości, zakończyliśmy koncertowanie w 2000 roku, tuż przed nagraniem płyty „Vocanda_”. Mieliśmy materiał z pierwszego „Framauro” i z pierwszego „Millenium”, czyli z dwóch bardzo kiepskich jak dla mnie płyt. Uparłem się jednak, że mogę z nich wyciągnąć coś ciekawego i z tych płyt zrobiłem właśnie płytę „Deja Vu”. Nieszczęśliwie się złożyło, że podczas tej płyty opuścił zespół „na chwilę” gitarzysta Piotr Płonka, a przyszedł nowy gitarzysta Przemek Drużkowski, który trochę zmienił oblicze brzmienia Millenium. Nie byłem z tego zadowolony, dlatego już od „Interdead” jest już z nami z powrotem Piotr. Natomiast wybór tych utworów to jest ciężka sprawa. Wiadomo, że najlepiej by było zagrać cały koncept album. Jeżeli te koncerty przyniosą rzeczywiście jakaś satysfakcję i będę widział, że to ma sens, że faktycznie ludzie chcą nas słuchać i zobaczyć, to nie wiem, czy nie będę organizował koncertów za dwa, trzy miesiące. Będziemy grali właśnie jedną płytę, jako zamkniętą całość. Będzie to coś na styl koncept-koncertu. Koncert będzie wówczas zamkniętą opowieścią od początku do końca. „Vocanda_”, „Interdead”, „Numbers…” plus na koniec kilka piosenek z innych płyt, żeby koncert nie trwał tylko godzinę. Natomiast dobierając utwory na ten koncert i na następny, stwierdziłem, że mamy nagranych dziesięć płyt. Tego materiału jest dużo i musiałem zrobić coś w rodzaju The Best Of Millenium. Czyli zestaw takich utworów, które się najczęściej pojawiały w radio. W stacjach lokalnych zajmujących się Progresywnym Rockiem, czy w Trójce u Kosińskiego czy też u Kaczkowskiego, czy Krakowski Mały Leksykon Wielkich Zespołów. Co jakiś czas dostaję nawet z zagranicy listę, jakie utwory Millenium zostały puszczone i widzę, co jest najczęściej grane. Ja nikomu nic nie sugeruję, nic nie mówię, to oni sami sobie wybierają. Jak im się spodobają wszystkie utwory z danej płyty to puszczają je wszystkie.
6. O nowościach wydawniczych…
RL: Mamy więc zapowiedź w najbliższym czasie płyt CD i DVD, czyli nagrań koncertowych zespołu Millenium. Czy jest duże zapotrzebowanie na nową studyjną płytę Millenium?
RK: Tak. Ludzie od dawna się pytają o nową płytę. Zrobiliśmy „Exist”, płyta ta dobrze się sprzedaje i jest ciekawie recenzowana. Zebrała dobre oceny i ludzie twierdzą, że ciężko mi to będzie teraz przebić, nie wiadomo, co teraz wymyślę. A ja mam pomysły na nową płytę i wiem, co będę chciał zrobić. Teraz brakuje mi czasu, ze względu na koncert i realizację DVD. Będzie to dla mnie nowe doświadczenie. Dodatkowo oprócz „wieczorów krakowskich”, chcę ruszyć jeszcze z nową inicjatywą związaną z Lynx Music. Chcemy przygotowywać, nagrywać i wydawać płyty DVD zespołom, które mają małe szanse na nagranie własnego koncertu. Do tej pory robi to Metal Mind. Wydają płyty wszystkim znanym zespołom. Koncerty są przeważnie realizowane na Śląsku w Teatrze Wyspiańskiego. Ja chcę zrobić to tutaj, w Krakowie, za dużo mniejsze pieniądze. W sali kina Tęcza, bo uważam, że jest świetna. Nie jest wielka, ale do kręcenia takich koncertów nadaje się idealnie. Zobaczymy jak wyjdzie nasza płyta i czy potrafimy realizować płyty DVD w technice Dolby 5.1. Premiera płyty DVD Millenium planowana była początkowo na grudzień 2009. Teraz już wiemy, że realny termin to luty 2010. Zaraz po tym zabieram się za pracę nad płytą studyjną i może uda się ją zrobić do października przyszłego roku (2010). Zastanawiałem się jak przebić płytę „Exist”. Wpadłem tylko na jeden pomysł. Oczywiście muzycznie, nie mnie oceniać, czy nowa płyta przebije poprzednie dokonania. Na pewno przebije jednym: zrobię teraz dwupłytowy album, który też będzie koncepcyjny. Mam już dwa pomysły. Nie chcę ich jeszcze zdradzać na tym etapie. Któryś z tych pomysłów wybiorę i zrobię kilkanaście utworów na te dwie płyty.
RL: Czy bracia Sunders jeszcze powrócą?
RK: Nie. Tamta historia się już skończyła.
RL: Czy Millenium, biorąc pod uwagę koncepcję działania, ma szanse nagrać płytę akustyczną? Czy to nie ten nurt, nie ten klimat, nie ten trend?
RK: Kiedyś rozmawialiśmy na ten temat, że fajnie byłoby pójść w tym kierunku. Nawet myśleliśmy, żeby na koncercie zrobić taki zestaw akustyczny. Mamy jednak zbyt dużo utworów i ciężko wybrać te właściwe. Do dyspozycji mamy w tej chwili prawie 120 kawałków. Na najbliższym koncercie zagramy 18 utworów, jak będą bisy (śmiech).
RL: 20 utworów, każdy trwa po kilkanaście minut…
RK: Nie, takie długie nie będą. Wybrałem utwory krótsze. Nie są to oczywiście zupełnie krótkie utwory. Chyba tylko jeden utwór w historii Millenium ma cztery minuty, a cała reszta to utwory po 7,8 minut. Wybieramy, więc takie, żeby koncert trwał tyle, co dobry film w kinie, czyli półtorej godziny. Zdaje sobie sprawę, że światła, natężenie dźwięku może ludzi zmęczyć, więc mamy przygotowane półtorej godziny plus pół godziny bisów, (jeśli będą nas jeszcze dalej chcieli słuchać). Całość powinna się zamknąć w dwie godziny.
7. O promocji, młodych zespołach, nagrywaniu i wielkiej wpadce…
RL: Zmieniając trochę temat, powiedz proszę, jak do Was (Lynx Music) trafiła grupa Sinus z Trójmiasta? Czy w Trójmieście nie ma takiego studia?
RK: Wygląda na to, że nie ma, nie wiem. To nie tylko Trójmiasto, nagrywali u nas Grendel z płytą „The Helpless” z Białogardu Szczecińskiego, teraz prawdopodobnie drugą płytę będzie nagrywać Crystal Lake z Torunia. Generalnie północna Polska - podobno - nie za bardzo „kocha” klimaty progresywne, chociaż jest dużo osób, które uwielbiają taką muzykę, są audycje radiowe, koncerty.
RL: Jak ściągasz młodych ludzi do siebie? Jak dajesz znać młodym zespołom, że jesteś chętny, żeby z nimi współpracować?
RK: Ja ich nie ściągam. Oni sami do mnie przyjeżdżają. Wysyłają maile, dzwonią, przysyłają swoje nagrania z prośbą: „jesteśmy takim, a takim zespołem, przesłuchaj proszę nasz materiał muzyczny”. Tak, więc ja to robię. Tak było z Crystal Lake, który wysłał swoje demo z trzema lub czterema utworami. Przesłuchałem i znalazłem w tym potencjał. Podobało mi się wszystko od wokalu po melodie. Mimo, że brzmiało to trochę progmetalowo – a ja nie jestem fanem metalu – to odezwałem się momentalnie i rozmawiałem z zespołem o podjęciu współpracy. Wszystkie inne firmy odezwały się do nich dopiero po tygodniu. Ja reaguję bardzo szybko, zwłaszcza jak mnie coś zaintryguje i zainteresuje. Niedługo po Sinusie będziemy wydawali kolejny ciekawy materiał. To będzie bardziej projekt niż zespół - ORDINARY BRAINWASH - coś w stylu Porcupine Tree i Blackfield. Zobaczymy jak to wyjdzie. Bardzo ciekawie i oryginalnie się zapowiada. Mamy plan, żeby ta płyta wyszła już w tym roku.
Dużo przesłanych nagrań ląduje jednak w szufladzie. Przesłuchuję je oczywiście wszystkie, ale nie każde jest ciekawe. Czasami po prostu nie podoba mi się styl grania danego zespołu. W ten sposób zawaliłem z Riverside. Kiedyś dawno temu, odrzuciłem Riverside. Nie byli wtedy jeszcze popularni. Przysłali mi swoje nagrania z prośbą o współpracę. Materiał ten miał się znaleźć na składance Polish Art Rock lub Polish ProgMetal, które wydawałem. Wówczas pytali się, czy bym im nie wydał jakiejś płyty w przyszłości. Oni wtedy grali taki dość mocny metal, a ja nie jestem fanem takiego grania i odpisałem im, że niestety nie za bardzo jestem zainteresowany. Powiedziałem im, że Rock Progresywny - tak. Takie kierunki jak Genesis, Marillion, to owszem, ale bez metalu. To była jedna z moich najgłupszych decyzji.
RL: No cóż, rozwijają się, ale już bez Ciebie.
RK: I bardzo dobrze. Życzę im powodzenia. Zrobili bardzo dużo dla polskiej sceny progresywnej. Pokazali, że Polacy potrafią grać fajną muzykę. Są bardzo popularni. Dostaję dużo maili z zagranicy, w których ludzie piszą, że nie wiedzieli do tej pory, że Polacy są tacy dobrzy. Są niemal najlepsi w Rocku Progresywnym na świecie. Biją Anglików. Mówimy tu oczywiście o nowych zespołach. Nie będziemy ich przecież porównywać do nieistniejących już gigantów takich jak: Genesis czy Pink Floyd, czy istniejącego, lecz już innego Marillion.
RL: Czy będziesz jeszcze współpracował w przyszłości z Sabiną Godulą?
RK: Sabina działa aktywnie w LoonyPark. Będzie niedługo mamą, więc na pewno na jakiś czas przestanie się zajmować muzyką. Wiem, że LoonyPark przygotowuje drugą płytę, wiem, że Sabina będzie na niej też śpiewała. Miesiąc temu nagrywała u mnie w studio kolędę progresywną. Wydajemy bowiem na dniach Progresywne Kolędy. W projekcie uczestniczyło piętnaście zespołów, między innymi LooonyPark i Sabina. Myślałem o jakimś pobocznym projekcie z Sabiną, ale w między czasie Krzysztof Lepiarczyk stworzył LoonyPark i wziął ją do siebie. Więc na razie jej przyszłość jest mocno związana z LoonyPark.
RL: Jak wygląda projekt solowy Łukasza Galla (wokalisty Millenium)?
RK: Trwają intensywne prace. Mamy już nagraną perkusję i bas oraz klawisze. Jesteśmy na etapie nagrywania gitar. Po gitarach będą nagrania Łukasza i płyta będzie gotowa. Jest już nawet zaprojektowana okładka. Uczestniczy w tym projekcie cała plejada różnych gwiazd progresywnych . Łukaszowi się ten pomysł bardzo spodobał. On niespecjalnie lubi Art Rock, bardziej idzie w kierunku Pop Rocka. Jest fanem takich wykonawców jak Bon Jovi, Sting, Brian Adams. Jego to właśnie kręci i podoba mu się najbardziej. I to jest właśnie fajne, bo dzięki temu dokłada do muzyki Art Rockowej taką przebojową melodyjność. Płyta Łukasza będzie gotowa prawdopodobnie pod koniec listopada. Będzie to jednorazowy projekt - no chyba że się bardzo spodoba, to pomyślimy nad jakąś kontynuacją. W każdym razie nie ma to nic wspólnego z Millenium. Ja oprócz produkcji i intra na tę płytę nie robię nic, żeby nie było to postrzegane, jako Millenium tylko pod inna nazwą. Tak więc muzykę tworzą członkowie Albion (Krzysztof), Moonrise (Kamil), LoonyPark (Krzysztof). Trzech kompozytorów odpowiedzialnych jest za kształt i formę muzyczną tego projektu. Natomiast zadaniem Łukasza jest wymyślić przebojowe melodie i napisać teksty. W tym projekcie jest mieszanka różnych stylów: starego klasycznego Art Rocka, nowoczesności i popowych melodii.
RL: Kto zagra w składzie Millenium w piątek w kinie Tęcza?
RK: Wystąpimy w starym składzie. Czyli tym, który jest znany słuchaczom od płyty „Interdead” do „Exist”. Będą to: Piotr Płonka - gitara, Tomasz Paśko - perkusja, Ryszard Kramarski - instrumenty klawiszowe, Krzysztof Wyrwa - gitara basowa, Łukasz Gall - śpiew.
8. Czas ruszać w trasę…
RL: Czy macie ambicje, żeby wyjechać w trasę po Polsce, a może nawet za granicę?
RK: Jesteśmy proszeni na różnego rodzaju koncerty zagraniczne. Przy czym taka akcja ma sens, jeżeli to jest rzeczywiście zorganizowane, jako trasa, a nie pojedyncze, sporadyczne występy w klubach. Natomiast cała procedura związana z przewożeniem instrumentów, przejazdów, noclegów, za to, żeby tam tylko zagrać i dostać symboliczne pieniądze nie jest w tej chwili przez nas brana pod uwagę.
RL: Nie sądzisz, że będą jakieś odzewy po tym jak wydacie koncertowe CD i DVD i że zacznie się przysłowiowe „ssanie” na Millenium?
RK: Po to właśnie to robimy. Będę oczekiwał jakichś konkretnych zapytań z rynku. Może uda się dopracować jakiś kontrakt na dziesięć lub więcej koncertów. Jesteśmy otwarci na poważne propozycje i mam nadzieję, że takowe dojdą do skutku. Nie musimy się już promować grając dla zasady. Mamy już dziesięć płyt i sporą historię, więc zależy nam na poważnych propozycjach.
9. Only English…
RL: Wydajecie płyty z angielskimi tekstami. Są wprawdzie polskie tłumaczenia, ale Łukasz śpiewa głównie po angielsku. Jedynymi płytami zaśpiewanymi po polsku były: „Reinkarnacja” oraz „Millenium”. Skąd taki pomysł?
RK: Ludzie (słuchacze) są podzieleni na tych, którzy są słuchać utworów po polsku i po angielsku. Kiedy robiliśmy „Reinkarnację” to zrodził się taki pomysł, żeby nagrać właśnie polskie teksty i zrobić ukłon w kierunku obu stron. Będą mieli zarówno polską jak i angielską wersję. Powiem jednak szczerze, zabieg nie był trafiony. Był tragiczny. Nawet na pierwszej płycie „Millenium” polski wokal Łukasza brzmiał koszmarnie. Nie jest to oczywiście tylko jego wina. To wina wszystkich, od realizatora począwszy, który nam żółtodziobom, którzy wchodzili do takiego studia po raz pierwszy, nie powiedział, że to jest nie do przyjęcia, że tego się nie da słuchać, zapomnijcie o tym, zróbcie to po angielsku, albo niech Łukasz śpiewa z większym „pazurem”. Tego brakło. Wtedy już wiedziałem, że następna płyta, czyli „Vocanda_” musi wyjść po angielsku. Potem pojawiły się głosy, że fajnie by było mieć jednak polską wersję płyty „Reinkarnacja”. Nie wydałem jej oficjalnie. Była dodawana, jako bonus do „Reinkarnacji” angielskiej. Nakład na szczęście już się kończy. Ja do tego osobiście nie sięgam i nie lubię słuchać Łukasza śpiewającego po polsku. Uważam, że jego głos się świetnie broni w języku angielskim. Ma ciekawą barwę, dobrą skalę, ale brzmi najlepiej po angielsku. Oczywiście Łukasz ma swoje doświadczenie w śpiewaniu również po polsku, miał swój zespół Żandarm, z którym występował w Opolu. Występował w Sopocie, gdzie doceniono go i obdarowano nagrodą publiczności. Jednym słowem po polsku sprawdza się bardziej w popowej konwencji.
RL: Czyli na koncercie w piątek nie będzie śpiewał po polsku?
RK: Jest tam mały wyjątek, ale trzeba poczekać do bisów.
10. O pracy twórczej…
RL: Kolejne pytanie dotyczy koncept albumów. Kto jest twórcą historii zawartych na płytach? Wiemy, kto śpiewa, ale kto wymyśla te historie i je opisuje?
RK: Wszystko jest na mojej głowie. To też był jeden z powodów, dla których Millenium przestało koncertować. Ja wymyślam historie, przygotowuję je, piszę szkice, piszę polskie teksty do tych utworów. Łukasz tłumaczy je na język angielski. Wszystkie historie utrwalone na płytach to moje pomysły. Jedynym wyjątkiem są płyty „Reinkarnacja” i „Deja Vu”, gdzie są teksty Łukasza. Dostał ode mnie wytyczne, temat i mniej więcej zamysł, natomiast sam wymyślił teksty.
RL: Czy pomysły są odzwierciedleniem rzeczywistych sytuacji życiowych czy to tylko fantazja?
RK: Fantazja. Te pomysł są takie bardziej filmowe niż literackie. Lubię takie historie jak robi Tarantino. On się bawi formą. Na przykład znamy koniec opowieści i wracamy do początku. Takie rzeczy mnie interesują i staram się coś takiego robić z muzyką.
RL: Kto tworzy okładki do płyt Millenium?
RK: Grafiki. Robi to zawsze jedna osoba Maciej Stachowiak. Tylko pierwszej płyty (tej z Klepsydrą) nie robił nasz grafik. Niemniej wszystkie okładki realizowane są na podstawie moich własnych pomysłów.
RL: Czy w związku z tym Ty mu rysujesz jak miałaby wyglądać okładka, czy on po prostu słucha muzyki i sam tworzy swoją wizję?
RK: Dokładnie mu rysuję, a nawet robię zdjęcia. Pokazuje mu za pomocą prymitywnej oczywiście metody/techniki, co chciałbym uzyskać. Tak było w przypadku płyty „Exist”, gdzie na okładce jest mój syn, który się czołga po piasku w Egipcie. Powiedziałem grafikowi, że chcę mieć postać pełzającą do morza, walczącą o przeżycie. Potem wpadły mi do głowy te meduzy. Z kolei Maciek (grafik) wymyślił, że zrobi drzwi. Zegar schowany pod morzem to mój pomysł. Okładek, których nie wymyśliłem to „Deja Vu” i „Reinkarnacja”.
RL: Jednym słowem człowiek-orkiestra. Komponuje, wymyśla, tworzy okładki, układa opowieści do tekstów, nagrywa, wydaje muzykę.
RK: Dlatego też właśnie nie było koncertów. Do płyty „Reinkarnacja” byliśmy zespołem z krwi i kości. Spotykaliśmy się wszyscy w Nowohuckim Centrum Kultury na próbach. W jednej sali występowały Brathanki. Tam ćwiczyli materiał do swojej pierwszej płyty. W drugiej my z Millenium. Myśmy tam „młócili” te ciężkie, długie, pokręcone numery, a oni tam odstawiali jakąś „góralszczyznę”w sali obok. Do tego momentu byliśmy zespołem. Potem jak wybudowałem to studio (Lynx Music) postanowiłem, że po roku wracamy z „Vocandą” i „Reinkarnacją” na koncerty. Mieliśmy tu próbę. To był jednak zły okres dla naszego perkusisty, dla Tomka. Miał „doła” albo problemy i stwierdził, że on się do tego nie nadaje, że mu się już nie chce. Powody mogły być też inne, ale to już jego sprawa, w każdym bądź razie stwierdził, żebyśmy poszukali na koncerty innego perkusistę. Nie chciało nam się wtedy szukać zastępcy. Studio zaczęło coraz lepiej funkcjonować. W związku z tym spędzałem tu coraz więcej czasu i to mnie pochłonęło. Brakło czasu na próby, bowiem sesje nagraniowe trwały po kilka dni z rzędu, po kilkanaście godzin. Nie było czasu na zespół, na zaczynanie wszystkiego od początku. Stwierdziłem jednak, że Millenium musi żyć, więc niech przynajmniej żyje studyjnie. Spotykaliśmy się tylko podczas sesji nagraniowych. Prawda jest taka, że do końca nie wiedzieli (muzycy), co usłyszą. Każdy nagrywał tylko swoją partię. Nie znali mojego pomysłu na całość. Potem przychodzili po gotową płytę i byli w ciężkim szoku.
W końcu jednak naciski ludzi zaowocowały konkretnym pomysłem zagrania koncertu na żywo. Nawet Węgrzy dzwonili, żebyśmy zagrali koncert. Chcieli przyjechać wręczać nam nagrody, ponieważ płyta „Exist” zdobyła duże uznanie na tamtym rynku. Przyjadą najprawdopodobniej na ten koncert, na którym będziemy kręcić DVD, ponieważ koniecznie chcą nam wręczyć dyplomy uznania za naszą muzykę.
W końcu nie dało się od tego uciec. Zadzwoniłem do wszystkich tych, którzy chcieli nas zobaczyć na koncercie oraz do muzyków, żeby im obwieścić, iż zagramy koncert. Omówiliśmy wszystkie sprawy, zaczęliśmy próby i wróciliśmy. Czy jednak na krótko, czy na długo, to się okaże. Na pewno możemy teraz grać koncerty. Czekamy na ciekawe propozycje od organizatorów i jesteśmy gotowi ruszyć w trasę. Ważne jednak, żeby to było na naszych warunkach. Każdy z nas ma swoją pracę, takie czy inne zajęcie i zobowiązania, więc wyjazdy tylko dla samej promocji nas nie interesują.
Tak z ciekawostek, na ten najbliższy koncert przyjadą ludzie ze Słowacji, z Krakowa jest tylko kilkanaście osób, będą również ludzie z Warszawy. Zamówienia są również z Wrocławia, Nowego Targu, Nowego Sącza, Tarnowa, Torunia. Naprawdę nie podejrzewałem, że mamy słuchaczy w tylu miastach. Wydawać by się mogło, że jak koncert w Krakowie to przyjadą tylko Krakusy i sprawa zamknięta, a tu takie zaskoczenie.
RL: Dziękuję za spotkanie i wywiad. Do zobaczenia na koncercie i życzę udanego występu.
Ryszard Kramarski:Dziękuję i pozdrawiam cały portal ProgRock.org.pl
Rozmawiał: Ryszard Lis