Crest Of A Knave

Oceń ten artykuł
(64 głosów)
(1987, album studyjny)
1. Steel Monkey (3:40)
2. Farm On The Freeway (6:31)
3. Jump Start (4:55)
4. Said She Was A Dancer (3:43)
5. Dogs In The Midwinter (4:38)
6. Budapest (10:05)
7. Mountain Men (6:20)
8. The Waking Edge (4:50)
9. Raising Steam (4:06)

Czas całkowity: 48:48

dodatkowo na reedycji remasterowanej z 2005 roku:
10. Part Of The Machine (6:53)
- Ian Anderson ( flute, guitars, keyboards, drum programming, percussion, vocals )
- Martin Barre ( electric guitar )
- Dave Pegg ( electric bass, acoustic bass )

oraz gościnnie:
- Doane Perry ( drums (2,7) )
- Gerry Conway ( drums (3,4,6,8) )
- Ric Sanders ( violin (6,8) )
Więcej w tej kategorii: « This Was J-Tull Dot Com »

1 komentarz

  • Mateusz Tomanek

    Był rok 1987, zespół Jethro Tull wszedł do studia by nagrać chyba najdziwniejszą płytę w swojej karierze. Zainspirowany brzmieniem zespołu Dire Straits Ian Anderson zamienił charakterystyczne i fantazyjne brzmienia ze wcześniejszych płyt na nieco bardziej mocne i twarde. Nie zamienił jednak swojego artefaktu w postaci fletu poprzecznego. Płyta Crest of a Knave dla fanów klasycznie brzmiącego Jethro Tull z lat siedemdziesiątych będzie niemałym zaskoczeniem.
    I nie można tutaj nie wspomnieć o podziale ról na płycie. Ian Anderson nie odłożył ani fletu poprzecznego, ani śpiewu ani nawet gitary. Klawiszowiec Peter-John Vettese nie brał udziału w nagraniach więc Anderson zajął jego miejsce za syntezatorami i po raz kolejny pokazał, że jest prawdziwym człowiekiem orkiestrą. Klawisze jednak na całej płycie nie mają wiele do powiedzenia, wyraźnie ustępując miejsca gitarze elektrycznej oraz fletowi poprzecznemu. W odróżnieniu od wcześniejszych płyt, na Crest of a Knave gitara jest instrumentem, który ma najwięcej do powiedzenia. W kilku utworach zastąpiono perkusję automatem perkusyjnym o co wcześniej nigdy bym nie podejrzewał muzyków z Jethro Tull. Płyta ta jest doskonałym połączeniem muzykalności i zmysłu kompozytorskiego Iana Andersona , brzmienia lat osiemdziesiątych oraz inspiracji zespołem Dire Straits. Mariaż tych trzech elementów daje słuchaczowi album z pogranicza rocka i hard rocka, choć bliższy jest temu pierwszemu aniżeli drugiemu gatunkowi.
    Najwidoczniej w tamtym czasie nie wszyscy to dostrzegli gdyż album ten zdobył nagrodę Grammy za najlepszy album heavy metalowy wyprzedzając przy tym zespół Metalica za sobą. Dla muzyków była to wielka niespodzianka, której się tak nie spodziewali, że nawet nie pojawili się na ceremonii rozdania nagród.
    Płyta zaczyna się dość normalnie jak na standardy Andersona i spółki, brak tutaj typowego dla nich wpływu muzyki folkowej, jednak rekompensują to kapitalnymi partiami fletu i gitary elektrycznej, która przewija się w tle jak i solo przez cały czas trwania albumu, natomiast trzeba zwrócić uwagę na numer sześć na Crest of a Knave - Budapest. Długi, bo nieco ponad dziesięciominutowy utwór, który najbardziej przypomina o folkowej przeszłości zespołu, przechodzi w fantazyjnie brzmiącą improwizację. Z powodu tej folkowej przeszłości Budapest najbardziej przypomina dokonania Dire Straits. I przypomina, być może jest za mocnym słowem, słychać szeroką inspirację, uzupełnioną o własne, niepowtarzalne brzmienie zespołu Jethro Tull.
    Crest of a Knave nie jest płytą o ciepłym brzemieniu, jest wprost przeciwnie, twarda i harda, ale w żadnym wypadku nie jest to płyta ciężka. Na poparcie tej tezy przychodzi bardzo udana piosenka Mountain Men, w której twarde brzmienie elektrycznej gitary jest wygładzane przez wstawki na flecie poprzecznym oraz przez spokojny głos Iana Andersona.
    Słuchając całej płyty ma się wrażenie powtarzalności piosenek, poniekąd to wrażenie jest jak najbardziej słuszne. Wpływ na to ma zoperowane gardło Iana Andersona, które miało nie mały wpływ na dostrzegalną zmianę w jego głosie.
    Jeśli porównać by Crest of a Knave to Dire Straits to zespołowi Andersona brakuje tej rytmiczności z jakiej jest znany Dire Straits. W moim odczuciu nie przekreśla to płyty ze stajni Jethro Tull, dla mnie jest to dowód na szerokie horyzonty całego zespołu z jego frontmanem na czele. Dla fanów zespołu album ten jest niemałym zaskoczeniem, ale trzeba sobie zdać sprawę, że jest elementem poszukiwań kompozytora, eksperymentem, z którego wg mnie wyszedł obronną ręką.

    Mateusz Tomanek poniedziałek, 27, styczeń 2014 15:18 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Folk Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.